Nasze szczęśliwe dni, Julie Kibler

nasze szczesliwe

Temat miłości poruszany jest w książkach od zawsze. Sama przeczytałam niejedną – lepsza i gorszą, mniej lub bardziej zapadającą w pamięć. Co mnie skłoniło, by sięgnąć właśnie po tę pozycję o wyjątkowo małych rozmiarach? Wyłącznie pozytywne opinie na jej temat. Zwykle zdania są podzielone, jedna część odbiorców chwali i zachęca do przeczytania danej książki, druga krytykuje i odradza. W tym przypadku, ku mojemu zdziwieniu, druga grupa w ogóle nie istniała. Rzadko się to zdarza, dlatego postanowiłam sama się przekonać co takiego kryje wnętrze tej, wyglądającej wyjątkowo niepozornie, książeczki.

W pierwszym rozdziale poznajemy Isabelle. Kobieta pochodzi z uprzywilejowanej rodziny, ma dziewięćdziesiąt lat i przyjaciółkę Dorrie, którą poznała przed laty w salonie fryzjerskim. Dorrie jest afro amerykanką, dużo od niej młodszą. Na początku była domową fryzjerką Isabelle, później im kobiety częściej się spotykały, tym więcej rozmawiały i w rezultacie stały się sobie bardzo bliskie. I mimo tylu różnic, zaprzyjaźniły się. Pewnego dnia Isabelle prosi Dorrie, by pojechała z nią do Cincinnati poukładać swoje sprawy. Zdradza jedynie, że będzie jej towarzyszyła w pogrzebie. Dorrie zgadza się i kobiety wyruszają w podróż, podczas której Isabelle opowiada przyjaciółce historię swojego życia, a Dorrie nie pozostaje dłużna i zwierza się jej ze swoich problemów.

Dalsza część książki ujawnia fakty z lat młodości Isabelle. Dorastała w czasach, kiedy panowało przekonanie, że obywatele o czarnej skórze są niebezpieczni i stanowią zagrożenie, podchodzono do nich z nieufnością, traktując ich jak słabszych i gorszych niż biali. Po żadnym pozorem nie wolno im było przebywać na ulicach miasta po zmroku. Był to wyrachowany sposób na przypomnienie czarnym gdzie jest ich miejsce, miał na celu powstrzymywanie ich przed podejmowaniem pracy zarezerwowanej wyłącznie dla białych. W domu Isabelle służącą jest czarnoskóra Cora wraz z córką Nell i synem Robertem. Któregoś dnia nasza bohaterka idzie z koleżanką potajemnie do klubu, pod którym zaczyna ją obmacywać nowo poznany chłopak. Z opresji ratuje ją Robert i odprowadza do domu, całą drogę rozmawiają, okazuje się, że świetnie się rozumieją. Po tym wydarzeniu Isabelle jest wdzięczna Robertowi, zaczyna się uśmiechać na jego widok, częściej z nim rozmawiać. Z czasem uświadamia sobie, że zależy jej na nim, zaczyna wymykać się ukradkiem z domu, by móc się z nim spotykać. Wie, że jej matka byłaby temu przeciwna oraz że rodzina Roberta może przez to stracić pracę. Jest rozdarta, z jednej strony chce być z Robertem, z drugiej nie chce mu zaszkodzić. Walczy ze sobą, jednak uczucie jest silniejsze, wreszcie znajduje rozwiązanie sytuacji. Okazuje się, że w Ohio nie istnieje prawo zakazujące małżeństw mieszanych, biali i czarni mogą się tam legalnie pobierać. Młodzi decydują się na ten krok, wierząc że dzięki niemu wreszcie będą mogli być razem. Czy aby na pewno? Jakie to będzie miało konsekwencje?

Historia wydaje się banalna i podobna do wielu innych, jednak zapewniam że jest wyjątkowa. Autorka opisała ją tak prostym i przyjemnym językiem, że każdą stronę pochłaniałam błyskawicznie, chcąc jak najszybciej poznać ciąg dalszy. Książka nie jest obszerna, lecz ilość wydarzeń zaskakująca. Co parę stron przecierałam oczy ze zdziwienia, nie wierząc w to, co czytam, a wszystko to, co przeżyli bohaterowie jest tak prawdziwe i realne, że sprawia wrażenie historii autentycznej. Całą powieść stanowią dwa wątki, przeplatające się ze sobą i doprowadzające do zakończenia, które dosłownie zwala z nóg. Przewróciłam ostatnią stronę z żalem, ze to już koniec, zaskoczona i oczarowana, z wypiekami na twarzy i łzami kapiącymi na okładkę.

To poruszająca historia o wielkiej i prawdziwej miłości, tej zakazanej i niemożliwej do spełnienia, przyjaźni i nienawiści. O uprzedzeniach rasowych, dyskryminacji i cierpieniu. O niesprawiedliwości i bezsilności. Pouczająca, pełna żalu i goryczy, zmuszająca do refleksji. Jak wspomniałam na początku, powieści tego typu przeczytałam mnóstwo, jednak żadna nie urzekła mnie do tego stopnia, co ta. Dlatego z dumą stwierdzam, że to najpiękniejsza książka, jaką do tej pory przeczytałam i polecam ją miłośniczkom historii chwytających ze serce.