Życie bez lata to debiutancka powieść kanadyjskiej pisarki, Lynne Griffin. Sięgnęłam po nią ze względu na pozytywne opinie na jej temat. I nie żałuję, bo czas który jej poświęciłam minął bardzo szybko i przyjemnie.
Bohaterka Tessa jest szczęśliwą mężatką, matką czteroletniej Abby. Pewnego dnia dziewczynka wychodzi na jezdnię i ginie potrącona przez samochód. Kierowca ucieka z miejsca wypadku, a Tessa nie potrafi sobie poradzić ze śmiercią córeczki, wpada w depresję. Nie je i nie wychodzi z domu, w końcu zaczyna korzystać z pomocy terapeutki Celii, która namawia ją do prowadzenia dziennika.
Historia napisana jest właśnie w formie pamiętnika, a w zasadzie dwóch, pacjentki i psychoterapeutki. Pierwsza próbuje wrócić do normalnego życia po śmierci dziecka, druga odnaleźć szczęście w kolejnym małżeństwie i ułożyć sobie relacje z nastoletnim synem Ianem. Z czasem okazuje się, że łączy je więcej. Celia również straciła dziecko, jej córka umarła na chorobę nowotworową. Obu kobietom nie jest łatwo, ale nie poddają się i wspierają wzajemnie. Mamy zatem dwie narratorki, dwie obce sobie kobiety połączone dramatem. I dwie historie, które z czasem zaczynają się splatać.
Fabuła książki uświadamia, że szczęście to stan bardzo kruchy i ulotny, a ludzkie życie może w jednej chwili runąć jak domek z kart i nigdy nie będzie już takie, jak wcześniej. To przejmująca opowieść o matce, która nagle traci dziecko. Opisując jej cierpienie, podnoszenie się z rozpaczy i walkę o powrót do normalności, autorka udowadnia że jest to możliwe dzięki ogromnej sile, która drzemie w każdym z nas. Pokazuje ile człowiek może w życiu znieść, wybaczyć, kiedy zmusza go do tego rzeczywistość z którą przyszło mu się zmierzyć.
Pochłonęłam Życie bez lata z zapartym tchem i wypiekami na twarzy, ubolewając że to na razie jedyna książka pani Griffin. Mam nadzieję, że wkrótce będę miała okazję porównać ją z kolejnymi jej powieściami. Styl i język autorki bardzo przypadły mi do gustu. Używa śmiesznych porównań, typu: „Zrobię wszystko, żeby przywrócić rodzinna jedność. Talerze nie od kompletu też mogą tworzyć ładną zastawę”. Dialogi i bohaterowie są bardzo realistyczni, dzięki czemu ma się wrażenie, że historia mogła wydarzyć się naprawdę. I mimo tego, że gdzieś od połowy książki domyśliłam się, kto jest zabójcą, nie odebrało mi to przyjemności czytania. Bo wywołała we mnie mnóstwo emocji, chwyciła za serce, sprawiła że się w niej zatraciłam i zapomniałam o całym świecie. Bo takie książki lubię najbardziej.